Jestem już ”celebrytką”?

w autobusie stolik vipowski w ''bramie''Jestem już ''celebrytką''?

Choć w Siem Reap było mi jak w niebie doszłam do wniosku, że upały Kambodży mi nie służą i trzeba się ruszyć. Nie wiem skąd mi przyszedł do głowy pomysł , że w Bangkoku będzie chłodniej. Zarezerwowałam bilet autobusowy na następny dzień na 8.00 w biurze turystycznym za rogiem a nie w moim hotelu, przez co recepcjonista gdy się dowiedział przestał się do mnie odzywać. Mały busik miał mnie odebrać z hotelu o 7.30 ale wyszłam przed hotel już o 7.20. Spóźnianie się w krajach azjatyckich to tzw. normalka ale po 20 min czekania na kierowcę zaczęłam panikować. Jeszcze 10 minut i autobus do Bangkoku odjedzie beze mnie. Szybko pomaszerowałam do biura turystycznego i na wejściu nakrzyczałam na młodego pracownika (‘’Jaja sobie robicie??’’), na co ten rzucił te ich ‘’Sorri lady!’’ i od razu zadzwonił do kierowcy, który potem przepraszał i tłumaczył, że widział mnie stojącą pod hotelem ale postanowił odebrać na koniec (‘’To nie mogłeś mnie poinformować ??? I czemu od razy nie mogłeś mnie zapakować?’’) Tu wszystkiego trzeba się domyślać jednak ta zasada nie tyczy się tubylców tylko turystów.

Kiedy wreszcie ruszamy, kierowca raczy nas teledyskami khmerskiego ‘’disco polo’’, które okazują się na tyle oryginalne a zarazem żenujące, że zamiast po raz ostatni zapatrywać się w kambodżańskie krajobrazy to aż do granicy siedzę jak zahipnotyzowana gapiąc się w ekran telewizora. Na przejściu granicznym, gdy dochodzę do ‘’odpraw’’, podchodzi do mnie chłopak z autokaru i przedstawia się. Po czym standardowa gadka turystów (skąd jesteś, gdzie jedziesz, jak długo podróżujesz, itp., itd.) Choć gardzę podrywaczami to jednak Halil wydaje się na tyle sympatyczny, że nie zabijam go swym lodowatym spojrzeniem ani nie spławiam. Zanim dobijamy do Bangkoku dowiaduję się, że jest tancerzem który pracował dla takich gwiazd jak Madonna, Kylie Minoque czy the Blacked Eyed Peas. Poza tym pracował też w Cirque du Soleil.

W Bangkoku wyrzucają nas wszystkich w jednym miejscu- w najbardziej szalonej dzielnicy miasta. Jeszcze dobrze nie wyszłam z busa a już zaczęły się ‘’tuk’tuki’’, ‘’masaże’’ i ‘’lody kokosowe’’ (o! coś nowego) Jemy z Halilem obiad na ulicy po czym szukamy taniego noclegu dla mnie. Niestety ceny są wysokie, a my ledwo wleczemy nogami. Wiec przystaje na ofertę Halila by po prostu złożyć się na pokój, który miał już zarezerwowany. Choć może komuś się to wydać niemoralne to zapewniam, że tak się tu podróżuje i nikogo to nie szokuje. Pokój ma prawdziwą klimatyzację i ręczniki w kolorze koralowym co już świadczy o pewnym rodzaju luksusu a ja czuje się jak w bajce. Bierzemy prysznic (no jasne, że osobno!) i wychodzimy na miasto, które dudni życiem. Bary, stragany, prostytucja i wszystko co nielegalne w jednym miejscu. Można tu kupić wszystko i aż mnie kusi by zamówić plakietkę journalistki i rumuńskie prawo jazdy (tak dla śmiechu). Ale idziemy dalej popijając małe lokalne piwo, którym prawie się upijam ze zmęczenia.

Choć nie miałam powodu by mu nie wierzyć Halilowi, to mimo wszystko po powrocie do hotelu robię małe śledztwo w internecie i dowiaduje się, że mam do czynienia z ‘’jednym z najbardziej utalentowanych tancerzy i aktorów teatralnych na świecie’’. Czytając tekst zerkałam z rosnącym podziwem na rozwalonego na sąsiednim łóżku gościa, który w tym samym czasie beztrosko bawił się swoim telefonem. Następnego dnia Halil musi wracać do Niemiec a ja zostaje bez konkretnego celu w Tajlandii. Przed wylotem idziemy na śniadanie do piekarni, w której serwują chyba najlepsze croissanty w Azji. Croissanty są tak wyśmienite, że jemy bez opamiętania dwie tace popijając prawdziwą kawą.

Po tym wyrafinowanym śniadaniu pożegnaliśmy się na zewnątrz kafejki i rozeszliśmy w przeciwne strony. Po drodze prawie wpadłam do gara z zupą ryżowa, postawionym na chodniku, więc pomyślałam , że to przeznaczenie i zamawiam porcje. Postawna kuchara myśląc , ze pogardzę jej jadłodajnia znajdująca się w obsmarowanej graffiti i lekko cuchnącej bramie na wprost, zaczyna nalewać mi zupę do plastikowego worka. Ale w porę ja powstrzymuje i podstawiam plastikowa miskę, którą wygrzebałam z wiadra obok. Kuchara z wyrazem konsternacji na twarzy wskazuje mi pulchnym palcem stoliki ustawione pod ścianą w bramie. Wybieram ten najlepszy oczywiście i zasiadam z gracją pałaszując zupę jak prawdziwa dama. Kucharki i Tajowie przechodzący przez bramę patrzą na mnie z zaciekawieniem tak samo jak ja wlepiałam się wczoraj w śnieżnobiałe banany na straganie.

Po wymeldowaniu się z hotelu lapie po raz pierwszy tajski autobus i przenoszę się w czasie. Drewniana podłoga, okna bez szyb, turkot silnika oraz konduktorka biegająca po autobusie z metalową puszką sprzedając bilety. Obiecuje, że powie mi gdzie mam wysiąść a kończy się na tym, że mijamy mój przystanek i musze się cofać kawal drogi w upale. Choć ledwo idę to jednak zachodzę do banku by wymienić resztkę dolarów, bo wiem że tylko ten bank ma najlepszy przelicznik. Ochroniarz otwieram mi drzwi (nie bije pokłonu?!?) i wskazuje krzesło naprzeciw pracownika, który jest tak zajęty prywatna rozmowa na telefonie, ze mnie nie zauważa lub celowo ignoruje przez następne 5 minut. Ochroniarz go upomina, ale ten ignoruje nawet jego. Ochroniarz grzecznie prosi mnie bym podeszła do innego stanowiska gdzie przez następne 15 minut dochodzi do najdłuższej i najbardziej upierdliwej wymiany waluty w moim życiu. Pracowniczka rusza się jak w półśnie, każe mi wypełniać jakieś bezsensowne formularze, kseruje paszport, każe podpisać odbitkę, potem czegoś szuka, znika na kolejne kilka minut. W końcu przynosi pieniądze i przelicza ze cztery razy choć to tylko 5 papierków i trzy monety! Zamyśla się i znów czegoś szuka. Nawet nie zauważa że kipie ze zniecierpliwienia. Wreszcie podaje mi pieniądze i czeka aż będę gotowa by z rękoma złożonymi i powagą na twarzy bić mi pokłon.

W porze lunchu (wg. czasu europejskiego) azjatyckie bary są puste lub zamknięte dlatego miałam dużo szczęścia natykając się na jeden po drodze gdzie właśnie sprzątali resztki jedzenia. Zaczynam praktykować moja nowa gadkę i zwracając się do kelnerki informuje , że jestem wegetarianka. Zamawiam ryż z warzywami i z ciekawości pytam się ile będzie kosztować. Kelnerka mówi mi ‘’50 bahtów’’ (czyli 5zł), na co ja standardowo ‘’oszalałaś???’’ , szantażuje, że pójdę do baru za rogiem, po czym ostatecznie wymuszam smażone jajko gratis. Kelnerka się zgadza, po czym tłumaczy reszcie pracowników i zaczynają ze mnie kpić. Ekspresowo dostaje obiad podany z gracją przez transwestytę oraz wodę z lodem w metalowym garnku. Przychodzi właściciel i przerzuca kanały w prymitywnym telewizorze i zatrzymuje się na festiwalu tajskiej muzyki country, gdzie facet na scenie tak fałszuje , że ja przy nim brzmię jak Celine Dion.

Obrazek

3 Komentarze (+add yours?)

  1. Grażyna Hajduga-Majchrewicz
    Mar 21, 2014 @ 09:42:02

    No kochana,widzę że się rozpisałaś,dla mnie „Jesteś już celebrytka”

    Odpowiedz

  2. Grażyna Hajduga-Majchrewicz
    Mar 21, 2014 @ 09:44:34

    żle się wchodzi na bloga ,tak jakoś od tyły,i nie wszyscy wiedzą że trzeba kliknąć na „projekt Runaway czyli….”

    Odpowiedz

Dodaj komentarz